Image Alt

Blog

Kazachstan – cykl w krzywym zwierciadle

Podczas backpackerskich podróży człowiek powinien być przygotowany na wszystko, na co nie można się przygotować 😉 (tak, wiem co to jest oksymoron). Właśnie to nadaje smaku podróżom w taki sposób – przygody!

Postanowiłem spisać wszystkie niecodzienne sytuacje, które spotkały mnie podczas mojej podróży przez Kazachstan – począwszy w Ałmaty, przez Kanion Szaryński, jeziora Kaindy i Kolsay, aż po granicę z Kirgistanem w Karkarze.

_____________________

Dzień dobry Kazachstan

Samolot wylądował, kontrola paszportowa, odbiór bagażu- jestem w Kazachstanie! Wychodzę z lotniska i zastanawiam się – co dalej? W lewo, w prawo, a może prosto? Planu żadnego, znajomości miejscowej topografii – zero, w głowie pustka. Stoję więc udając zadumanego turystę, czym zwabiam jednego Kazacha. “Tri dolars w center” krzyczy. Odpowiadam po rosyjsku – 3 dolary do centrum? Przecież to ponad 20 km z tego co się orientuję! – Tak, 3 dolary, tylko. Nie namyślając się długo daję mu 5 i mówię, że resztę może mi wydać w Tenge jak nie ma dolarów. Podumał, pomyślał, zastanowił się, coś pogdakał po Kazachsku, oddał 5 dolarów i mówi – 3 dolary…. za kilometr. Niezły start z tym Kazachstanem. Będąc światłym i obyłym , udało mi się odnaleźć przystanek autobusowy, w którym za 1,50zł pojechałem do centrum….

_____________________

Mówisz po angielsku – płacisz 4 0000. Po rosyjsku płacisz 400.

Powiedzieli, że do Kanionu Szaryńskiego mogę pojechać marszrutką do Kegen ze stacji Saylat. Idę więc! Google pokazuje, że jestem na stacji. Rozglądam się dokoła i dumam – ciekawe gdzie ta stacja? Wokół bazar, żywe zwierzęta, uliczny korek, trąbienie, zapach spalin, jedzenia, papierosów. Wszystko jest! Tylko stacji nie ma. Podchodzę do jakichś Kazachów zapytać, ale oni tylko próbują wcisnąć mi swoje usługi i podwieźć mnie do Kanionu za “jedyne” 50$. Chyba ich pogięło, za 50$ to ja tu sobie mogę życie ułożyć! Tłumaczą mi, że dla zagranicznych turystów wycieczka kosztuje 100$, a u nich tylko 50. Nie wiem o co im chodzi, czy ja serio wyglądam na zagranicznego turystę? 🙂 Idę dalej.

Widzę- stoją marszrutki. Profesjonalny rozkład jazdy dodaje uroku. Wygląda to tak- stoją kierowcy i drą się wniebogłosy dokąd jadą. Podoba mi się to. Tylko problemem jest – nikt nie krzyczy “Kegen”. Niespodziewanie podbiega do mnie jeden z kierowców i mówi – kanion, kanion? Kiwam twierdząco głową. Pokazuje na siebie i mówi “Czilik, czilik”. Nie wiem o co chodzi, ale “Czilik” brzmi fajnie to idę za nim. Jakiś lekki Chill by się przydał 😉 Mówi, w swoim mniemaniu, po angielsku “Fortałzend”. Aha, czyli Czilik kosztuje 4 tysiące. Odpowiadam po rosyjsku że”Pan ja ni panimaju pa angliski”. Mówi – 400 xD No to jadę. Dopiero w marszrutce spróbowałem sprawdzić – dokąd. Jakoś mi to wcześniej nie przyszło do głowy, żeby zapytać co to ten Czilik. Spodobała mi się nazwa to pojechałem. Lubię być zorganizowanym turystą z planem 😉

Bazując na moim profesjonalnym planie, czyli – rozładowanym telefonie, braku papierowej mapy, ale mając wydrukowaną konturówkę Kazachstanu- licząc na szczęście… miałem szczęście. Jedziemy do Shelek = to połowa drogi do Kanionu! Na miejscu kierowca udziela mi profesjonalnej instrukcji turystycznej – stąd już dziś nic nie jedzie w stronę Kanionu. Chyba liczył, że po nieudanej próbie naciągnięcia mnie na 4000 Tenge zrobi mi przykrość. Uśmiecham się jednak szyderczo i mówię – Pan, eta tolka 150 km, ja pajdu pieszkom! – szczęka mu opada 😀

Nie udało mi się odejść nawet 100 m, zatrzymuje się samochód – do kanionu? – Tak. – 10 000 Tenge i jedziemy. – Pan, ja podróżnik, u mnie bieda, nie mam pieniędzy. – Za darmo to mogę cię z wioski na drogę wywieźć. – Pasuje.

Potem jeszcze dwa autostopy za darmo lub za informacje o Polsce i opowieści o wszystkim i niczym i jestem w Kanionie! Można? Można! Mimo braku planu i organizacji, jeżdżąc z obcymi ludźmi, nic mnie nie zeżarło. Może to przez to, że się spociłem….

_____________________

Autostopem przez pustynię… w przeciwnym kierunku

Z Kanionu wychodzimy w czwórkę. Ja, dwie poznane Holenderki i jeden Polak. Łapiemy stopa, z kanionu do drogi to 12 km, a nikt nie ma ochoty przemierzać tego dystansu w palącym słońcu pustyni bez żadnej możliwości ukrycia się w jakimkolwiek cieniu. Jedzie Mitsubishi L200. Ale chwila chwila, na pace już są 3 osoby z plecakami. Mimo wszytko kierowca się zatrzymuje i mówi – do drogi? Tak! Dawać. Śmigamy przez pustynię z prędkością powyżej 100 kmh, piasek wchodzi nam w oczy, usta i inne otwory, które zdecydowanie nie są przeznaczone do przechowywania piasku. Po jakimś czasie orientujemy się, że coś długo jedziemy. Pośród kaszlów, usilnych prób utrzymania się na pace (spróbujcie przejechać się w 7 osób na pace pickupa pędzącego powyżej setki po dziurawej szutrówce – pamiętajcie dodać 7 wielkich plecaków!)- sprawdzam aplikację maps.me. I…. okazuje się, że zamiast na południe, jedziemy na północ. Kierowca jak obiecał – tak zrobił. Zawiózł nas do drogi. Do drogi do Chińskiej granicy. Zadowolony z siebie wyrzucił nas przy drodze i pojechał w swoim kierunku. Spoko- jest droga, jest nas siedmioro, coś złapiemy.

---------------------

Jeśli uważasz, że treści na moim blogu są dla ciebie pomocne i wartościowe - wesprzyj mnie proszę i postaw mi kawę! Będę bardzo wdzięczny za każdą pomoc - sam utrzymuję tego bloga, płacę za domenę i hosting. Twoje wsparcie jest dla mnie ważne!


Postaw mi kawę na buycoffee.to


---------------------
https://www.youtube.com/watch?v=pcILdKaJaxM
Przez Kanion Szaryński w szalonym tempie na pace pickupa

Po 20 minutach mija nas jeden samochód, w którym i tak przekroczono już liczbę ludzi dopuszczalnych do przewozu według dowodu rejestracyjnego bądź zaleceń producenta. Do tego ilość dodatkowych dóbr i towarów przekracza zapewne zaopatrzenie niejednej Żabki. Myślę że Kazachska fantazja jest powyżej niemieckiego ordnungu, którego wymagało wytworzenie tego Golfa. Golfa dwójki 😉 (tak, w Kazachstanie Golfów jedynek i dwójek nadal jest sporo!).

Szczęśliwym trafem zaczyna się spory ruch. Jeden samochód na pięć minut. Próbujemy nie zginąć w tym tłumie samochodów, schodzimy z jezdni, na której, ryzykując życie, spędziliśmy ostatnią godzinę. Niestety, nie pozbawieni pewnych schematów myślowych, zachowujemy się jak typowi Europejczycy. Wystawiamy na drogę nasze dwie, ubrane w bardzo krótkie spodenki, holenderskie koleżanki do łapania stopa. Efekt i odzew jest, Kazachowie zwalniają i trąbią. Ale te dwie nieudacznice nie potrafią nic złapać. Zgoniłem je z drogi i próbuję z Igorem, Polakiem poznanym w Kanionie. Zatrzymaliśmy trzy samochody pod rząd, żeby dla wszystkich załatwić podwózkę do drogi prowadzącej do Saty, gdzie jest nasz kolejny cel. Jak pokazuje doświadczenie – silne, męskie nogi działają w Kazachstanie bardziej magnetycznie, niż jakieśtam bylejakie damskie;) Choć ciągle wierzę, że to mój uśmiech, który wyłaniał się zza pustynnego piasku i może jakieś dwa białe zęby widoczne przez ten pył, skłoniły Kazachów, by nam pomóc. Po podróży przez pustynię byliśmy wszyscy jak brudasy:)

_____________________

Średnie spalanie samochodu – 15l/100km. Kierowcy – 10 piw/60km.

W pięć osób, ja, drugi Polak, Francuz, Kanadyjczyk i Brazylijka, w autobusie towarowym (niby autobus, ale przewozili poduszki na sprzedaż) dostajemy się do wioski w połowie drogi z Kanionu do wsi Saty. Nie mieliśmy nadziei, 60 km po drodze po której nie jedzie nic…. Szczęśliwym trafem jacyś lokalsi pili piwo pod czymś co przypominało w latach świetności zbiornik z gazem. Pytamy, czy mają samochód. No przecież widać – haroszaja, uzbeckaja maszyna! A podwiozą do Saty? Za 12 000 Tenge. Ostatecznie po naszym odchodzeniu, wracaniu, negocjowaniu, zbiliśmy cenę do 5 000 i reklamówki piwa 😀 Jak się okazało – piwo było na drogę! Tak, dla kierowcy też! Jeszcze tylko tankowanie. Sprawdzenie ciśnienia w oponach. Przetarcie szyb. Bolid dawno nie jechał tak dalekiej trasy.

Wehikuł
Nasza “haroszaja Uzbeckaja maszyna”

Nasza haroszaja uzbeckaja maszyna rozpędza się do Warp-1. Jakieś 25 kmh, z górki 35. Życie przelatuje przed oczami, ale nie z powodu prędkości. Kierowca stosuje Eco driving – z górki gasi auto, trochę to ryzykowne, bo nie działają mu wtedy hamulce, ale na pocieszenie, podczas prób hamowania ze zgaszonym silnikiem włączają się wycieraczki. Jesteśmy uratowani! Pomijając fakt, że w 5 osobowym aucie jedzie nas siedmioro – w tym jedna osoba w bagażniku. Pomijając fakt eco drivingu. Pomijając fakt, że auto zapala tylko na pych i przez zgapienie się kierowcy (za długo użył siły grawitacji do napędzania naszego profesjonalnego środka transportu) i musieliśmy odpalić auto pchając je. Pomijając fakt, że kierowca ma większe spalanie piwa na 100 km niż auto paliwa. Pomijając fakt, że auto się przegrzewa i po wjeździe na górkę musimy gasić silnik i czekać aż ostygnie (widocznie Uzbecka myśl techniczna nie doszła jeszcze do stworzenia chłodnic). Jakoś udaje się nam dojechać!

https://www.youtube.com/watch?v=K3wB6olppP0
“Na zdrowie”

Pozbawieni nadziei i chęci do życia, postanawiamy po prostu wejść w park narodowy na piechotę, zanocować przy drodze i rano dojść nad jezioro Kolsay. Ale na dziś przygody się jeszcze nie skończyły. Rzeczy niespodziewane w Kazachstanie wydarzają się znacznie częściej, niż w innych częściach świata. Mijając zaparkowaną terenówkę zostajemy zatrzymani przez kierowcę, który proponuje zabranie dwóćh osób nad jezioro. Nie wiemy jak chce tego dokonać – bagażnik wypchany do połowy bagażami na weekendowy kemping z małymi dziećmi. W samochodzie on, jego żona, trójka dzieci, pies, zabawki, kosz z owocami, a on chce zabrać dwójkę dorosłych ludzi z wielkimi plecakami. Wariat. Nie chcąc być niegrzecznymi mówimy, że jest nas pięcioro i nie chcemy się rozdzielać. Przyjrzał się nam badawczo jak lekarz wysłany przez ZUS celem sprawdzenia czy osoba bez nogi jest faktycznie niepełnosprawna i rzekł “we can try” (możemy spróbować).

No tak. Teraz miało by być – bagażnik wypchany do połowy bagażami na weekendowy kemping z małymi dziećmi. W samochodzie on, jego żona, trójka dzieci, pies, zabawki, kosz z owocami, a on chce zabrać piątkę dorosłych ludzi z wielkimi plecakami. Teraz to przynajmniej ma jakiś sens.

Bagażnik – to co było plus trzy plecaki. Fotel kierowcy – kierowca i jedno dziecko na kolanach. Siedzenie pasażera – Kanadyjczyk, na jego kolanach Brazylijka, na nich jeden plecak, pod nogami kosz z owocami. Ale hard style jest na siedzeniu z tyłu. Dół siedzenia, pół tyłka żony kierowcy, mój tyłek, pół tyłka polskiego kolegi, francuz. Drugie pół tyłka żony na moim kolanie, pół tyłka polaka na francuzie. Między moimi nogami jedno dziecko. Na kolanach żony jedno dziecko. Na kolanach francuza wielki plecak z namiotem. A na skrzyni biegów ujada pies. Tak, teraz to przynajmniej jakoś profesjonalnie wygląda. Nim dojechaliśmy na miejsce zdążyły do nas dołączyć wymioty dziecka, które postanowiło ubarwić mamę zjedzonym właśnie jabłkiem. Prócz potu, brudu i ciasnoty mamy też zapach rzygów. Czuję się jak na autostradzie do nieba – nie wiem, czy jestem tak zadowolony, czy obserwując krętą górską drogę może faktycznie to już droga do nieba dla nas wszystkich…. Ale znowu się nam udało- jesteśmy nad jeziorem! A dopiero dziś opuściliśmy Kanion i to jeszcze w złym kierunku! Zwycięstwoooooooooo! 🙂


_____________________

Przemytnicy, wojsko i sausage party (bez kiełbasy)

W drodze na drugie jezioro zatrzymali nas żołnierze. Powiedzieli, że zastrzelili przemytnika nad trzecim jeziorem i jest zamknięte dla turystów. Ale na drugie możemy iść.

Po drodze napotkaliśmy wielką imprezę – około 100 osób, stu mężczyzn. Nasza koleżanka, jak to określiła, będąc obserwowana przez 100 par kaprawych ślepi, poczuła się jak świeże mięso i na ten imprezie “kiełbasek” nie chciała zostać. Nie wiem o co jej chodziło 😉 Poszliśmy dalej, gdzie obcych mężczyzn miało nie być. I nie licząc 10-15 nagich Kazachów kąpiących się w jeziorze nikogo nie było! Zwycięstwo! 😉

Noc była zimna. Wysokość powyżej 2000 metrów, wokół woda i wilgoć. Ale wszystko rekompensował widok nieba i smród dogasającego ogniska. Udajemy się na spoczynek. Liczę barany, oczy się zamykają, wpadam powoli w objęcia Morfeusza… ale nagle słyszę kroki. Uruchamia mi się czujny tryb. Ktoś idzie. Ktoś w coś kopnął. Zapaliło się światło latarki, które przejechało przez cały obóz i nagle zgasło. Potem metaliczny dźwięk. Wielokrotnie. Nie po to spędziłem tyle czasu grając w Counter Strike, żeby nie wiedzieć, że to noktowizor. Kuźwa! Przemytnicy!

Leżę z sercem na ramieniu. W rękach kozik i flamethower (miotacz ognia) – dezodorant i zapalniczka. Żywcem mnie nie wezmą. Dźwięki noktowizora ucichły kilka minut temu. W sąsiednim namiocie słyszę niespokojne poruszenie i przyspieszony oddech. Śpisz? – pytam. – Nie. – Słyszałeś? – Tak. – Co to było? – Nie wiem stary! – Atakujemy? – Tak, na trzy cztery otwieramy namioty i ślepimy latarkami.

Ostatni sprawdzian systemu. Nóż – jest. Latarka – jest. W kącie namiotu leży dezodorant i zapalniczka. Zwieracze ustawione na maksymalną wytrzymałość. A ja gotowy żeby przeturlać się jak ninja i razić wrogów całym swoim arsenałem! No to -trzyczteryyyyyy, namiot odpięty, my niczym dzikie koty w pozycji gotowej do skoku na antylopę ślepimy latarkami wokoło. Moja latarka wyposażona w diodę o mocy 1200 lumenów rozświetla ponad 200 metrów. (p.s. latarka firmy Olight. p.s. 2 – audycja zawierała lokowanie produktu 😀 ). Ale wokół…. tylko noc i ciemność. Sprawdzamy, chodzimy, patrolujemy. Nic! Cisza, spokój, chrapanie kolegi z namiotu.

Do rana nie możemy zasnąć drzemiąc jedynie niespokojnie. I rano się okazuje, że nasza brazylijska przyjaciółka robiła jakimś specjalnym urządzeniem zdjęcia nieba. No tak, co za głupek byłby w stanie pomyśleć, że to noktowizor? Idioci…. 😉

---------------------

Jeśli uważasz, że treści na moim blogu są dla ciebie pomocne i wartościowe - wesprzyj mnie proszę i postaw mi kawę! Będę bardzo wdzięczny za każdą pomoc - sam utrzymuję tego bloga, płacę za domenę i hosting. Twoje wsparcie jest dla mnie ważne!


Postaw mi kawę na buycoffee.to


---------------------

Cześć! Mam na imię Michał, jestem fanem podróżowania z plecakiem, kolarstwa w wersji sakwiarskiej oraz górskich eskapad. Na chwilę obecną odwiedziłem ponad 40 krajów na pięciu kontynentach (w tym Antarktydę!), ale liczba ta ciągle rośnie. Chcę dzielić się ze światem tym co dobre i pozytywne w podróżowaniu, służyć pomocą i inspirować. Dziękuję za odwiedziny! Jeśli Ci się tutaj podobało to zrób coś, co sprawi mi przyjemność i pokaże, że warto tworzyć tego bloga- zostaw komentarz, udostępnij, polub moją stronę na Facebooku. Będzie mi bardzo miło!

Subscribe
Powiadom o
guest

22 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
indianadriana
14 lutego 2019 12:17

Intrygujący tekst. Średnie spalanie kierowcy przeraża!

Anna
15 lutego 2019 09:35

To jest zupełnie inny świat! Opis fascynujący i inspirujący zarazem.

Bookendorfina
17 lutego 2019 09:10

Czasem zabawne, kiedy indziej intrygujące, ale zawsze ciekawe oblicza podróży. Sporo z nich powiela się w różnych krajach, ale niektóre są specyficzne tylko dla jakiegoś regionu, unikalna mentalność. 😉

Marysia
Marysia
17 lutego 2019 09:34

Jakie przygody 😀 Świetnie się czytało 🙂 czekam na więcej 🙂

OLga
17 lutego 2019 19:56

Azjatyckie stany od dawna chodzą mi po głowie!

OLga
17 lutego 2019 19:56

Azjatyckie stany od dawna chodzą mi po głowie.

Anna
17 lutego 2019 20:37

Wróciłbys tam czy raczej jednorazowa przygoda?

Kiniacz
18 lutego 2019 07:59

Wow, podziwiam, że tak bez planu ruszyłeś w podróż! 🙂 Szalone przygody mieliście!

Paulina Wu
Paulina Wu
18 lutego 2019 09:45

Świetna wyprawa i przygody 😉 przyjemnie się czytało.
Jazda z górki pewnie emocje niezapomniane…
Pozdrawiam!

Kamil
18 lutego 2019 11:46

Hahaha nieźle się uśmiałem czytając tę relację. Właściwie takie mam wyobrażenie na temat Kazachstanu i nie tylko. Totalna abstrakcja 😀

Słowacystka
18 lutego 2019 15:12

Mimo że Kazachstan to dla mnie zupełnie obcy świat, to widzę, że pewne rzeczy niezależnie od kontynentu pozostają niezmienne – naciągnijmy turystów ile się da 😉 W Bratysławie takie praktyki mają taksówkarze czatujący na turystów przy dworcu głównym 😉

Natalia
Natalia
18 lutego 2019 17:27

O matko jakie przygody, ale takie podroze sa najpiekniejsze i najbogatsze we wspomnienia

Irena-Hooltayewpodrozy
19 lutego 2019 10:37

Tych przygód to Ty sporo miałeś. Lubię teksty pisane lekko z dawką humoru.
Podróże to przygoda. My mieliśmy ich tyle,że gruby album można napisac.
Lubimy podróżowac bez konkretnego planu, a to się wiąże z różnymi nieprzewidzianymi sytuacjami, czasami bardzo zabawnymi.Chociaż w Tajlandii trafiliśmy na policję i zabrano nam paszporty.Nazbierało się tego.
Super tekst!
Pozdrawiam-)

Ola
Ola
19 lutego 2019 11:53

Bardzo ciekawy reportaż i z humorem! Nie ma to jak podróżować bez biura turystycznego, wtedy jest co opowiadać i w wspominać:)

Kasia Hartung
19 lutego 2019 17:00

Moja siostra z mężem wybierają się wiosną do Kazachstanu. Podsyłam im Twój wpis, myślę, że znajdą tu kilka wskazówek 🙂

Bea
Bea
21 lutego 2019 18:34

Jeden wyjazd a tyle przygód 🙂 Powinieneś kiedyś napisać książkę. Szkoda tylko, że to naciąganie przyjezdnych jest takie powszechne w wielu regionach. Czyli warto się uczyć języków! 🙂 Życzę kolejnych wspaniałych podróży!

Edyta
21 lutego 2019 23:34

Ha ha świetna historia! Na pewno zapamiętasz ja do końca życia! Ciekawe całkiem inne życie oni tam prowadza. Fajnie doświadczyć takich przygód.

Magdalena Bur
23 lutego 2019 18:35

Podziwiam już od samegonpiczatku tekstu. Naprawdę jedziesz całkowicie bez planu i choć monimalnego przygotowania. Jeżeli tak to jestem pod ogromnym wrażeniem.

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipisicing elit sed.

Follow us on
22
0
Podziel się przemyśleniami! Dziękuję :)x