Wywiad z Marią Garus – kobietą, która w 3 lata przejechała 24 000 km rowerem!
O Marii dowiedziałem się z internetu, kiedy zamknięty w kwarantannie w Ushuaia w Argentynie odnalazłem jej stronę i okazało się… że ona również utknęła w Argentynie! Sama o sobie mówi tak:
Żeby wyruszyć na tę wyprawę musiałam rzucić świetną prace na uczelni wyższej, sprzedać wszystko co miałam i pokonać wiele lęków oraz barier w sobie samej. Przykładowo, nigdy wcześniej nie podróżowałam solo, na rowerze, w lasach i po pustyniach. Nigdy wcześniej nie wyjechałam poza Europę. Nie umiałam kupić sobie sama biletu i załatwić wizy do USA. Pomogli mi w tym przyjaciele. Moja znajomość języka angielskiego była żenująca, o hiszpańskim nawet nie mówię, bo znałam jedynie słowo: “buenos dias” i “gracias“. Nigdy wcześniej sama nie rozbijałam namiotu i notorycznie zalewał mnie deszcz, bo źle naciągałam namiot, albo wybierałam najgorsze do tego miejsca. Raz rozbiłam się pod rynną i po deszczu mój namiot niemal pływał po jeziorze. Innym razem spałam na terenie łowieckim i nad ranem musiałam uciekać, bo zaczęto strzelać mi nad głową. Kojoty na pustyni rozwaliły mi pierwszy namiot. Rower spadł mi w przepaść wraz z całym dobytkiem, gdy robiłam selfi
Okradziono mnie z aparatu i elektroniki gdy spałam w Kostaryce, a potem jeszcze z roweru w Ekwadorze. Rower udało się odzyskać dzięki władzom plemiennym które rozpoczęły swoje tradycyjne śledztwo. Dzięki temu miałam niesamowitą szansę na własnej skórze poznać jak działa indiańskie prawo i brać udział w postępowaniu a potem tradycyjnym karaniu winnych. Mimo tych porażek i problemów nie chciałam się poddać i coś wciąż ciągnęło mnie naprzód. W Peru udało mi się wreszcie samej z rowerem wjechać na mój rekordowy szczyt: 5124 metry!! Jestem, z tego niesamowicie dumna. Niestety trasy w tak wysokich górach przepłaciłam chorobą wysokościową i zalaniem płuc, co mogło się skończyć tragicznie: musiałam się ewakuować do szpitala.
Podczas mojej podróży udało mi się znaleźć pracę jako wolontariusz w warsztacie rowerowym gdzie mogłam nauczyć się naprawy rowerów od podstaw, w szpitalu indiańskim gdzie mogłam bliżej poznać kulturę sprzed setek lat i ratowałam żółwie w stanie Chiapas w Meksyku. Mogę tylko powiedzieć, że popłakałam się ze wzruszenia gdy żółwica składała jaja wprost w moje dłonie. Potem zakopywaliśmy je w specjalnym inkubatorze po to, by chronić je przed kłusownikami i towarzyszyć nowo narodzonym żółwikom w drodze do morza.
Zarabiałam na życie sprzedając pocztówki z wyprawy na ulicy. Dzięki temu udało mi się także zarobić na kurs nurkowy i pierwszy raz w życiu zobaczyć rekiny oraz całe niesamowite życie morskie wokół raf koralowych Morza Karaibskiego. Pomagała mi dobrym słowem i wsparciem niesamowita ilość ludzi w Ameryce i na całym świecie, mnóstwo z nich wsparło mnie finansowo na drodze lub w ramach projektów crowdfundingowych. Dzięki temu wiem, że ta podróż nie jest tylko moją podróżą, bo sama nigdy bym nie dała rady. Udało mi się to wszystko tylko dzięki sile społeczności oraz ogromnym sercu ludzi wokół mnie którzy czasem mieli jeszcze mniej niż ja, a chcieli się dzielić. Bardzo Wam wszystkim dziękuję Z najcudowniejszych noclegów pod namiotem mogę wymienić spanie na zboczu aktywnego wulkanu w Meksyku oraz nocleg na skarpie przy Wielkim Kanionie.
- Strona internetowa Marii – solowomancyclist.com
- Facebook – @solowomancyclist
- Instagram – @mariagarus
To, czego się nauczyłam w wielkim skrócie to fakt, że kiedyś bardzo się bałam i zaczynałam podróż od 6 sakw, bo myślałam że potrzebne mi jest do przetrwania dosłownie WSZYSTKO. Dzięki ciężkiej pracy i nauce oraz cierpliwości udało mi się zjechać do 2 sakw i niesamowitego, wewnętrznego przekonania, że do przetrwania potrzebne mi są tak naprawdę tylko 3 rzeczy i to jeszcze niematerialne: gorące serce, otwarty umysł i zdeterminowane ciało.
Poprosiłem Marię o udzielenie kilku odpowiedzi na pytania, które niesamowicie mnie nurtowały. Myślę, że wywiad jest piękną inspiracją dla ludzi, którzy jeszcze się boją samemu podróżować lub dokuczają im ograniczające ich myśli.
Maria, powiedz, jak to się stało, że nagle rzuciłaś wszystko i ruszyłaś w podróż? Twoje motto to “Jeśli się czegoś boisz, zrób to”. Bałaś się?
Bardzo się bałam rzucić wszystko, ale stwierdziłam, że mam już te trzydzieści trzy lata i że to jest najlepszy czas, by ruszyć w świat. Zawsze o tym marzyłam, a zawsze siedziałam w domu i bałam się ruszyć gdzieś dalej. Jednego dnia stwierdziłam – rzucam pracę; rzuciłam pracę na Politechnice Śląskiej. Następnie spakowałam manatki, rower wsadziłam do samolotu i znalazłam się na Alasce w Ameryce Północnej. Było to dla mnie bardzo ciężkie, sporo czasu minęło, zanim się na ten krok odważyłam.
Czy rodzina cię wspierała, czy raczej próbowali wybić pomysł z głowy, argumentując stabilną pracą i niebezpieczeństwami w drodze?
To było dość ciężkie dla rodziny. Wiedzieli, że nie mam żadnego doświadczenia, że chcę jechać sama i tak naprawdę że sabotuję swoje życie. Byłam bardzo dobrze ustawiona, miałam umowę na czas nieokreślony na uczelni, miałam bardzo dobrą pracę – byłam kontrolerem finansowym na uczelni, zajmowałam się projektami unijnymi. Także wszystko się ładnie rozwijało w pracy. Wiedzieli, że ryzykuję bardzo wymarzoną pozycją w Polsce. Wiadomo jak to w Polsce jest…
Jesteś już w drodze nieomal 3 lata! Nie czujesz się zmęczona?
Byłam w trasie dobrze ponad dwa lata, prawie trzy i trzeba było przyznać, że byłam już bardzo zmęczona. Końcówkę jechałam na ostatnich bateriach. Bardzo trudnym jest pogodzić się z tym, że się rodziny nie widzi tak długo. Przez te nieomal trzy lata moi siostrzeńcy zmienili się ogromnie. Moja siostrzenica przerosła siostrę, nie widziałam swoich rodziców tak długo więc było bardzo ciężko. Moje ciało było bardzo wyeksploatowane. To były nieomal trzy lata, kiedy jadłam nie tak jakbym jadła w kraju, także wróciłam trochę zmizerowana.
Co cię najbardziej motywuje? Wiele osób na pewno chciałoby coś zrobić, ale czują wewnętrzną blokadę. Co kieruje twoimi krokami, co popycha cię do działania i napędza?
Chciałam przede wszystkim robić rzeczy, które sprawiają mi radość, z których byłabym dumna, że je robię i to chyba mnie tak motywuje. Wybrałam rower nie dlatego, że byłam jakimś wielkim fanem roweru na początku, ale z czasem bardzo pokochałam na nim jazdę. Na początku po prostu chciałam pojechać – zacząć poznawać ludzi, kultury, chciałam się oderwać od tego znałam, a wszystko co tak naprawdę znałam to była Polska, Katowice. No i chciałam się sprawdzić. Bardzo się bałam, postawiłam wszystko na jedną kartę. Pojechałam bardzo daleko, najdalej jak potrafiłam znaleźć, żeby przy mniejszym czy większym problemie nie próbować uciec do domu.
Zostałaś okradziona z roweru w Ekwadorze i z aparatu na Kostaryce, nie podminowało to twojego samopoczucia, nie zniechęciło i nie miałaś myśli “A może czas z tym skończyć, wracać?”
Na mojej drodze było kilka ciężkich wydarzeń, które bardzo podkopały moją pewność siebie, jak na przykład ta kradzież aparatu. Z aparatem w ogóle miałam mnóstwo przygód, bo najpierw wzięłam swój amatorski aparat, który w pewnym momencie sam z siebie w Meksyku przestał działać. Zakupiłam za mnóstwo kasy nowy, półautomatyczny, więc rozwinęłam się z amatorskiego na półautomatyczny, z czego byłam bardzo dumna. I zaczęłam nagrywać fajne filmy, robić fajne foty, po czym okradziono mnie z tego aparatu w Kostaryce. To to mnie bardzo załamało. Jechałam i myślałam, że już po prostu wracam do domu.
Na całe szczęście zdecydowałam, że nie poddam się tak łatwo i że zamienię tę porażkę w sukces. Postanowiłam, że kupię jeszcze lepszy aparat. Tym razem full profesjonalny i dzięki temu zamienię coś co było moją porażką w sukces. Tak z perspektywy czasu widzę, że dzięki tej kradzieży, ja mogłam się znacznie lepiej rozwinąć i wyjść na wyżyny moich umiejętności fotograficznych. Nagrać jeszcze lepsze filmy i robić maksimum na co byłam gotowa w tamtej chwili.
Zawsze zdarzają się trudne chwile, w każdej przygodzie, w każdej podróży. Ale myślę że najważniejsze, to się nie poddawać i dążyć o celu. A jak się dąży, to wszechświat też dostosowuje się do naszej woli i jesteśmy w stanie zrealizować to o czym marzymy. Także jestem wdzięczna za to co się stało, dzięki czemu mogłam się jeszcze bardziej rozwinąć i wiem że tak miało po prostu być
Opowiedz jakąś ciekawą historię z podróży, coś, co najbardziej zapadło ci w pamięć. Wiem, że jest tego mnóstwo – strzelanie ci nad głową na terytorium łowieckim, rower spadł w przepaść przy robieniu selfi… która z twoich własnych historii wydaje ci się najciekawsza?
Ouh, przygód to ja miałam od groma. Te które najmilej wspominam to te z Meksyku. Bardzo jestem z siebie dumna, że udało mi się zrobić kurs nurkowy. Żeby na niego zarobić, musiałam pracować na ulicy w Meksyku sprzedając widokówki i fotografie z mojej wyprawy. Dzięki temu poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi. Nauczyłam się znacznie lepiej mówić po hiszpańsku dzięki tej pracy no i zarobiłam sporo pieniędzy. Za nie wykupiłam nurkowania w Morzu Karaibskim w jednym z piękniejszych miejsc, na Playa del Carmen. No i mogłam zobaczyć morskie życie.
Pamiętam, kiedy pierwszy raz zeszłam pod wodę to praktycznie ciekły mi łzy. Nigdy nie nurkowałam wcześniej i to były tak niesamowite widoki. Byłam przeszczęśliwa, że było dane mi to zobaczyć, zrobiłam pełen kurs i zdobyłam licencję nurkową.
To było bardzo trudne, także z tego względu, że kurs był realizowany po hiszpańsku, ja miałam książkę do nauki po polsku, a test zdawałam po angielsku. Uwierz, to było naprawdę bardzo bardzo trudne! Nigdy nie zdawałam żadnych egzaminów w języku obcym, a tutaj już były trzy pomieszane ze sobą języki. Terminologia się zmieniała i zdanie tego egzaminu było potwornie ciężkie dla mnie. No ale na szczęście się udało, dostałam licencję.
To był mój prezent gwiazdkowy, który dał mi mnóstwo radości, fajna przygoda!
Czego nauczyła cię twoja wyprawa?
Ta podróż nauczyła mnie wielu rzeczy ale przede wszystkim tego, żeby słuchać siebie zawsze, żeby nie zagłuszać wewnętrznego głosu i być otwartym na to, co przynosi życie. Prawie zawsze gdy byłam w kłopotach albo bardzo się bałam, spadałam na cztery łapy. Myślę, że wielu niebezpieczeństw uniknęłam, bo gdy wsłuchasz się w swój instynkt, wewnętrzny głos, on sam Cię prowadzi najlepszymi drogami i wyciąga z potencjalnych kłopotów zanim rozwiną się one w prawdziwie niebezpieczne sytuacje. Kiedyś bałam się wszystkiego i słuchałam opinii innych ludzi, szłam ich drogą, czekałam co oni zrobią, dałam się prowadzić. Teraz dalej słucham co mówią, ale robię tylko to, co czuje że wypływa ze mnie, co jest zgodne ze mną w 100%. Nie mam ciśnienia żeby komuś się przypodobać, żeby moim zachowaniem leczyć czyjeś kompleksy. Życie w zgodzie ze sobą przynosi wiele ulgi i spokoju, pozbawia Cię stresu społecznego i pozwala czerpać znacznie więcej radości z życia, czego życzę każdemu z Was :*
Co chciałabyś powiedzieć ludziom, którzy mają ciągłe wątpliwości – że się nie uda, że to nie dla mnie, że to zbyt ryzykowne?
Przede wszystkim, żeby się nie bali, żeby po prostu zajrzeli wgłąb siebie i pomyśleli, co by chcieli zrobić. Ja sobie robiłam takie ćwiczenie zanim jeszcze ruszyłam w moją podróż, że mam niezliczoną ilość pieniędzy, że wygrałam w lotka milion dolarów i co bym wtedy robiła, mając ten milion. Jeśli już wiemy co chcemy robić, to tak naprawdę warto to robić i to próbować. Na początku to jest trudno, bo żyjemy w świecie w jakim żyjemy. Jesteśmy nastawieni, żeby było łatwo, przyjemnie i miło, żeby za bardzo nie ryzykować, bo można ponieść porażkę.
Myślę jednak że bez ryzyka nie można zdobyć naprawdę wartościowych rzeczy. Wszystko co wartościowe w życiu albo boli, albo przychodzi z ciężką pracą, z wyrzeczeniami. Ale to jest warte wysiłku, żeby po prostu odnaleźć to co nas pasjonuje i sprawia nam przyjemność i cieszyć się tym.
Oczywiście, jak zawsze, są wzloty i upadki. To jest po prostu jakiś wybór życiowy, który podejmujemy. Moim też zamierzeniem było to, to chciałam być szczęśliwa, nie tylko przez miesiąc w roku, na wakacjach, tylko żeby moje życie zamieniło się w takie wakacje. Tak, żeby jedenaście miesięcy być szczęśliwym, a jeden miesiąc popracować i robić coś czego nie lubię (parska śmiechem). Taki sobie założyłam cel i tak jak mówię – bywa bardzo ciężko, ale naprawdę warto to robić!
Zamierzasz dokończyć swoją podróż po tym, jak skończy się pandemia. Co dalej? Powrót na etat, czy tym razem np. Rabat – Władywostok?
Tak, zamierzam wrócić i dojechać odcinek z Salty do Ushuaia, tak jak chciałam, ale niestety póki co jest to niemożliwe. Mam nadzieję że powróci możliwość latania i uda mi się zdobyć fundusze na dokończenie tej trasy. Póki co muszę zaakceptować rzeczywistość i obecną sytuację. Staram się robić małe trasy po Polsce, a co będzie to się zobaczy.
Nie mam jakichś większych planów odnoście pracy, jestem otwarta na wszelkie możliwości.
____________
Cały wywiad jest na wyłączność dla dalekowswiat.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Zakaz powielania, kopiowania, fotokopiowania i używania w całości lub części bez wyraźnej zgody autora dalekowswiat.pl.
Zdjęcia są własnością Marii Garus, solowomancyclist.com, użyczone do wywiadu. Zakaz powielania, kopiowania, fotokopiowania i używania bez zgody Marii Garus.
Bardzo ciekawy wywiad! Nie dlatego, że Maria dokonała czegoś niesamowitego, ale dlatego, że jej odpowiedzi są tak szczere i natrualne, że miło się go po prostu czyta. Zaczynając od tego, że stwierdza, że to było dla niej trudne (podjęcie decyzji) czy opowieść o tym jak ukradli jej aparat. Jej opowieść daje do myślenia- dzięki wielkie.
Cieszy mnie, że Ci się podoba. Maria jest osobą która jak dla mnie – aż paruje inspiracją, tylko wdychać! (dobra, wiem, dziwnie to zabrzmiało 😀 )
Podziwiam takich ludzi. Moja podróże i przeżycia przy ich doświadczeniach to jednak tylko kropla w oceanie.
Też poczułem się maluczki, ale dla mnie to inspiracja, poznawać takich ludzi i z nimi rozmawiać
Niesamowite zdjęcia i bardzo ciekawy wywiad. Podziwiam Panią za jej pasję.
Nie tylko Ty 🙂 Ona zasługuje na podziw!
Pozostaje z jednej strony gratulować z drugiej zazdrościć
Bardzo ciekawy wywiad.
Chociaż ja wolę czytać takie przygody niż ich doznawać.
Nie lubię ryzykować,
a sama dziewczyna jest niezłym łupem dla różnej maści spotkanych po drodze,
bo ja wiem, czy nazwać ich ludźmi?
Fantastyczna kobieta! Dzięki swojej wyprawie na spokojnie można ją nazwać inspiracją dla każdego. Pokazuje, że czasami warto poświęcić wszystko na spełnianie swoich marzeń i zmianę swojego życia. Bardzo ciekawy wywiad! Pozdrawiam 🙂
Bardzo ciekawy wywiad, podziwiam Panią Marię za wytrwałość 🙂
Mam nadzieję że kiedyś uda mi się z nią gdzieś w podróż wybrac 🙂