Dzień z życia podróżnika
Marzą Ci się podróże? Ale nigdy nie udało ci się ruszyć gdzieś dalej, niż na kilkutygodniowy, coroczny urlop? Zastanawiasz się, co taki “podróżnik” robi na co dzień? Postanowiłem podzielić się, jak wyglądają moje dni w podróży. Jak to jest z tym zwiedzaniem, co się robi poza tym, że ciągle wpadają fajne zdjęcia lub przygody. Bo to nie tylko tak, że z rana po śniadaniu idę się opalać, a potem jem obiad z drinkiem z palemką, pływam w rafie koralowej i oglądam wielkie żółwie wodne 😉
Poranek
Zazwyczaj w hostelu bądź w namiocie, zależne od tego, co akurat robimy. Ja zazwyczaj wstaję 2 godziny wcześniej od żony, czyli o 5-6 rano (chyba, że ruszamy w góry i musimy wstać np. o 3, wtedy ten punkt pomijam). Dzień zaczynam od nauki, zaraz po przebudzeniu i umyciu zębów biorę telefon, na którym mam zainstalowane aplikacje do nauki języka.
Uważam, że język w podróżach wcale nie jest niezbędny, pod warunkiem, że duka się coś po “lokalnemu”, ale znajomość języka poprawia mi samopoczucie, poza tym ubogaca, bo mogę bardziej szczegółowo wypytywać o różne rzeczy tubylców. Do tego, jak to powiedział Goethe, “kto się nie rozwija, ten się cofa”. W ten sposób nauczyłem się do poziomu komunikatywnego języka niemieckiego i rosyjskiego, podstaw chińskiego, a obecnie, będąc w Ameryce Południowej, studiuję hiszpański, a życie codzienne tutaj jest od razu moją praktyką 😉 Dodam, że po angielsku mówię biegle. Na naukę języka poświęcam od 30 do 90 minut dziennie, w zależności od tego co robimy i jak sprawnie mój umysł danego dnia przyswaja wiedzę.
Po zakończonej nauce, zaczyna się część zwana – w zdrowym ciele, zdrowy duch! Czyli poranny trening, kiedy mięśnie już się wybudzą z letargu. Zajmuje mi to około pół godziny, w tym czasie rozciągam się, robię pompki, przysiady, skłony i inne ćwiczenia, które nie wymagają specjalnych narzędzi. Nie mam jakichś szczególnych porad, ile powtórzeń jakiego ćwiczenia, bo codziennie je lekko modyfikuję. Np. robiąc pompki robię zazwyczaj 4×50 z przerwami 3 minuty pomiędzy seriami, ale jeśli da się położyć nogi na tapczanie i robić pompki “z głową w dół”, to oczywiście ilość będzie odrobinę mniejsza.
Chętnie bym też biegał, ale w podróż nie zabieram żadnych butów, które do biegania by się nadawały. Mam tylko sandały i ciężkie buty trekingowe, o czym pisałem w “Co spakować w długą podróż“. Choć bieganie tak bardzo mnie kusi, że ciągle się zastanawiam nad jakimiś lekkimi butami 😉
Jedzenie
Wielu niskobudżetowych podróżników je… cokolwiek. Byle było tanio. Mnie też się to zdarza, ale tylko i wyłącznie podczas bardzo krótkich wypadów, zwłaszcza takich w których podróżuję tylko z bagażem podręcznym w jakieś bardzo drogie kraje. Żywię się wtedy chlebem z tuńczykiem, albo sardynkami z cebulą itp. Nie, niezależnie od tego na jak długo wybywam, NIGDY nie jem zupek chińskich. Uważam, że nie dość, że są pozbawione jakichkolwiek wartości odżywczych, to jeszcze do tego śmierdzą chemikaliami.
Podczas podróżowania potrzeba WIELE energii, więc staram się zawsze jeść porządnie i zdrowo. Z rana jajecznica albo omlet z bakaliami (mój wynalazek, robię omlet i wsypuję rodzynki, orzechy itd.). Czasami tosty francuskie z mlekiem i miodem. Obiady to najtrudniejszy temat. Jeśli opłaci się wrócić do hostelu i gotować, to tak też robimy, czasami zaś stołujemy się na mieście. W Ameryce Południowej koszt obiadu na mieście wynosi od 8 do 15 zł. Jeśli sami gotujemy, wtedy mamy zupę z warzyw, smażone warzywa w stylu chińskim z ryżem, spaghetti etc. Na kolacje najczęściej jakieś sałatki, np. tuńczyk, kukurydza, pomidory.
Ale… to nie wszystko! Jeśli chodzi o jedzenie, to menu zmieniam totalnie w zależności od rejonu świata w którym jestem. Po co płacić za drogie, importowane produkty, skoro można jeść pyszne, lokalne jedzenie? Nie próbuję więc białych serów i produktów mlecznych w Ameryce Południowej, bo są najczęściej importowane, drogie i średniej jakości. Zresztą po co je jeść, skoro można na ulicy dosłownie za grosze kupić banany, platany, awokado, guanabany, mango i mnóstwo warzyw?!
____________________
Wbijajcie na 8a, na wybrany sprzęt pojawiły się promocje do 70%!
Widzieliście już nową promkę na Sportano? Z kodem WINTER 20% rabatu!
____________________
Przykładowo, w Kolumbii ciągle jadłem lokalne owoce, empanady, arepy z jajkami albo zupę z meduzy. W Meksyku – tacos, guacamole, enchilady i ceviche. Na Węgrzech obowiązkowo leczo w milionie różnych postaci. Wybieranie lokalnego jedzenia to dla mnie najlepsze i najtańsze rozwiązanie.
Zdaję sobie również sprawę, że ludzie którzy uprawiają ekstremalnie tanie podróżowanie nie przykładają wagi do jakości jedzenia, ale znam kilka przypadków, gdzie roczna podróż zakończyła się nawet szpitalem. Zresztą na śmieciowym jedzeniu nie ma się wystarczająco energii, żeby robić wszystko to, co robię 😉 I jeszcze jedno. Nigdy, przenigdy nie jem fast foodów! Nie wiem co kręci ludzi w chemii zaprawionej chemią, która nawet tak naprawdę nie jest jedzeniem. W dzieciństwie wakacje spędzałem u dziadków na wsi i wiem jak zachowuje się mięso, które bez lodówki szlag trafi w jeden dzień. A na Islandii możecie “odwiedzić” 10 letniego cheesburgera z MAKA, który wcale a wcale się nie zmienił. Tutaj link, jak ktoś nie wierzy. To nie jest jedzenie.
Dzień
Tutaj wszystko zależy, co akurat się robi. Czasami jest to całodniowe zwiedzanie miasta, połączone z muzeami, czasami robię rundkę lokalnymi autobusami albo metrem po mieście bez celu, po to jedynie, żeby podoświadczać. Jazda autobusem daje sporo wiedzy na temat ludzi – co robią, jak wyglądają na co dzień, jak się zachowują.
Jeśli jestem w terenach górskich, to staram się wyruszyć na szlak skoro świt lub jeszcze wcześniej. Lubię zaczynać wcześnie dzień i niezbyt późno go kończyć, by mieć czas na odpoczynek. Dlatego wyjście w góry o 5 rano i powrót, bądź rozbijanie obozu maksymalnie o 17, są dla mnie idealnym rozwiązaniem.
Czasami trzeba spędzić cały dzień w autobusie, pociągu, jadąc autostopem itd. Staram się zawsze wykorzystać ten czas, jeśli nie jest to podróż nocą. Czytanie książek niestety odpada, stan dróg w Ameryce Południowej, Środkowej czy w Azji często pozostawia wiele do życzenia i czytanie książki czy ebooka po prostu nie wchodzi w grę. Ale są przecież… audiobooki! W telefonie staram się mieć 4-5 audiobooków w różnych dziedzin – czasami jest to zwyczajna beletrystyka i literatura kanapowa, rozrywkowa. Częściej jednak coś o podróżach (szukanie inspiracji 😉 ), psychologia bądź książki o biznesie i samorozwoju.
W autobusach często też uczę się języka z aplikacji i kursów audio. Oczywiście, ze słuchawkami w uszach. Kiedyś się przejmowałem, że może będę przeszkadzał ludziom, gadając do siebie w ich języku, albo że trochę wstyd. Ale olałem to, bo okazuje się, że taki problem mają tylko ludzie w Europie, gdzie każdy ma być cicho i broń Boże, żeby zakłócił choć trochę spokój osób wokoło. W Ameryce Południowej, jak zaczynam gadać do siebie po hiszpańsku, zaraz muszę odpowiedzieć na pytania współpasażerów skąd jestem, wysłuchać że to świetnie, że się uczę, a często też ktoś w czasie podróży oferuje mi darmową praktykę i uczy mnie;) Tego samego doświadczyłem w zeszłym roku w Kazachstanie z językiem rosyjskim, kiedy uczyłem się w hostelu, po czym właściciel zaoferował mi darmowe zwiedzanie Ałmaty z nim w roli przewodnika, ale tylko po rosyjsku 😉
Oczywiście w dzień nagrywamy nasze video, robimy zdjęcia, spisujemy wrażenia. Czasami zbyt wiele jest do spisania, nagrywam się więc, by nie zapomnieć istotnych szczegółów.
Wieczór
Jeśli jest to nocleg w namiocie, to po kolacji i jakiejś wieczornej przechadzce, spać. Nie ma zbyt wiele do roboty wieczorami gdzieś wysoko w górach czy w lasach.
Jeśli jest to nocny transport, to również sen jest najlepszy, tak, by rano być w miarę wypoczętym i korzystać z dobrodziejstw dnia.
W hostelach zazwyczaj wieczorami piszemy artykuły, robimy posty na Facebooka, selekcjonujemy zdjęcia (czasami z jednego dnia jest tego kilkaset 😉 ), zgrywamy filmy z GoPro na dysk przenośny, montujemy filmy, robimy do nich napisy, czytamy Lonely Planet, szukając pomysłów na dalszą podróż, czytamy blogi, ściągamy mapy offline do maps.me, Google Maps i wikiloc.
Podsumowanie
Życie w podróży jest bardzo ciekawe. Każdy dzień stawia nowe wymagania, otwiera nowe możliwości lub… sprawia nowe kłopoty. W chwili gdy to piszę, jesteśmy w 87 dniu podróży i już mieliśmy kilka nieplanowanych przygód. Na Kubie popsuł się nasz autobus, naprawa trwała kilka godzin, nie zdążywszy wiec na przesiadkę utknęliśmy w miejscu, gdzie pochowano Fidela Castro. W Bogocie trafiliśmy na zamieszki i godzinę policyjną, więc musieliśmy 3 dni przeczekać zanim miasto się uspokoiło. W Armenii (miasto w Kolumbii) nasz autokar zderzył się z autobusem lokalnym i kurs został odwołany, więc kierowca wypakował bagaże ludzi na ulicę i kazał sobie radzić. W Kazachstanie kierowca, który obiecał mnie zabrać na południe, zabrał mnie w stronę granicy z Chinami.
W takie dni, gdy wszystko się sypie, czasami nie ma czasu na codzienną rutynę czy naukę, trzeba wtedy szybko szukać rozwiązań, często niekonwencjonalnych (np. autostop z tyłu śmieciarki lub jazda na konnym zaprzęgiem, co już mi się zdarzyło 😉 ), uśmiechnąć się i … cieszyć się z dalszej podróży!
A jeśli wszystko idzie dobrze, to można się zająć tym, co wszyscy myślą, że podróżnicy ciągle robią, czyli oglądaniem ogromnych wodnych żółwi i nurkowaniem w rafie 😉
O widzę siłownia musi być 🙂
Jest masa jest klasa 😉
Jeśli chodzi o komunikację, to wychodzę z założenia, że jak ktoś się chce dogadać, to się dogada. Nawet na migi. 😉 Więc też uważam, że znajomość języków nie jest niezbędna, ale fakt, czasem się przydaje.
Dokładnie. Byłem w zbyt wielu krajach, gdzie nikt nie mówił w znanych mi językach, a zawsze jakoś się daje radę 🙂
Często się zastanawiałam jak wygląda takie życie w długiej podróży i wizę, że to wcale nie jest taka lekka rzecz. Mimo wszystko trzeba pamiętać o mnkstwie rzeczy i być przygotowanym na wszystko 👍
I bardzo otwartym na nowe przygody 🙂
Zawsze można biegać na boso ;). Mi się zdarza, ale wymaga pewnej praktyki.
A post bardzo fajny 😉
Nie no bez przesady, żeby na boso…. Szkoda nóg trochę. Wiadomo można trochę pochodzić po domu, ale żeby biegać to szkoda stóp!!!
Właściwie to kwestia praktyki. Ja lubię chodzić boso, nawet po twardym terenie. Byle nie po zbyt zurbanizowanym, bo wtedy się można nadziać na szkło