“Kiedyś to było” czyli starzy górale kontra nowe pokolenie
Od dłuższego czasu obserwuję pewien trend na grupach, czy forach internetowych dotyczących wycieczek górskich. Trend ten nazwałem, a może po prostu podpatrzyłem nazwę – “kiedyś to było“. Pojawia się bardzo często i w bardzo wielu dyskusjach na temat nieomal wszystkiego, związanego z górskimi podróżami.
Nie rozwlekając niepotrzebnie tematu, chodzi o to, że ludzie starszej daty deprymują młodych, naśmiewając się z nowoczesnych trendów, używając pewnych sformułowań, wśród których królują dwa – “kiedyś to było” oraz “jak ja byłem w twoim wieku…”.
Jak to wygląda w praktyce? Zazwyczaj ktoś , że tak się wyrażę, nowego pokolenia, zadaje pytanie typu – “jakich używacie aplikacji na telefon w górach?”. I odzywa się starsze pokolenie – “za moich czasów nie było nawigacji, naucz się używać mapy papierowej!”.
Przykład drugi – “Czy wełna merino będzie lepiej odprowadzać pot niż koszulka bawełniana?”, na co pada odpowiedź typu “Kiedyś się chodziło w jeansach i byle czym i dawaliśmy radę…”.
Przytaczać takich przykładów można by setki, jeśli nie tysiące, ja jednak jedynie chcę się podzielić swoją opinią na ich temat.
Po pierwsze – nowoczesne ubrania i sprzęt
Nowoczesny sprzęt, technologia i metody pozwalają ułatwić sobie życie. Nie są niezbędne, ale deprymowanie kogoś z racji ich używania nie ma sensu. Można iść w góry w jeansach i bawełnianym podkoszulku i nie widzę w tym żadnego problemu, ale… jeśli stać mnie na coś lepszego, to oczywistym jest, że w to zainwestuję. Wolę oddychające i szybkoschnące tkaniny, dodatkowo tak zaprojektowane, by swobodnie poruszać nogami, niż obcisłe, niewygodne podczas wspinaczki jeansy, które jak nasiąkną deszczem, to jeszcze przez tydzień będą mokre (że nie wspomnę, ile będą ważyć).
Po drugie – bezpieczeństwo
Dzięki rozwiązaniom technologicznym jesteśmy o wiele bezpieczniejsi. Wypadki w górach były zawsze, wystarczy poczytać historię TOPRu i akcji ratowniczych, które miały miejsce w Tatrach od 1909 roku (data oficjalnego założenia TOPRu). W tamtych czasach, gdy ktoś miał w górach wypadek, to ALBO miał to szczęście, że poinformował w schronisku o swoim planie podróży, nie wrócił na czas, ktoś ze schroniska poinformował TOPR i na ślepo szukano zaginionego. ALBO inny turysta znalazł poszkodowanego, zszedł z gór, zawołał TOPR i razem wrócili szukać rannego.
W chwili obecnej dzięki aplikacji na ratunek jesteśmy w stanie wezwać pogotowie górskie w Polsce nawet nie znając swojej pozycji (aplikacja sama nas namierzy). Używając map offline jesteśmy w stanie określić kierunek, w którym znajdują się najbliższe zabudowania i prawdopodobna pomoc. Wniosek – nowoczesna technologia zwiększa nasze bezpieczeństwo.
____________________
Zobacz moje pomysły na prezenty świąteczne dla podróżników i góroholików!
____________________
Po trzecie – rozwój sprzętu i umiejętności
Gdyby nie rozwój, to ludzie nigdy nie zdobyliby gór wysokich. Pamiętajmy, że to właśnie wraz z rozwojem sprzętu i technik wspinaczkowych ludzkość dokonywała kolejnych spektakularnych wejść. Gdyby nie sprzęt, liny, specjalistyczne, kosztujące ogrom pieniędzy namioty, śpiwory, ubrania, to Jerzy Kukuczka, Krzysztof Wielicki czy Wanda Rutkiewicz, nigdy nie dokonaliby swoich wyczynów. To rozwój technologii wspinaczkowej, coraz lepszy, bardziej wytrzymały, cieplejszy ale i lżejszy sprzęt pozwolił dokonywać przełomów. Gdyby najznamienitsi wspinacze swoich czasów powtarzali ciągle, że “nie będę używał tego super drogiego puchu, bo mój dziadek chodził po górach owinięty ręcznikiem” to prawdopodobnie ośmiotysięczniki nadal pozostałyby nieodkryte.
Po czwarte – syndrom męczennika
To wystąpiło nawet u mnie na blogu. Coś, czego nigdy w życiu nie zrozumiem. Napisałem artykuł “Jak się nie męczyć chodząc po górach“. W skrócie – to moje rady jak uniknąć ciężkiego zmęczenia podczas górskich wypraw. A pod postem na FB na temat artykułu, kilka osób zaczęło pisać, że w górach o to właśnie chodzi, że ma boleć. Na początku pomyślałem, że to pisane dla ironii, ale wcale nie. Znalazło się kilku komentujących (wszyscy mężczyźni, po zdjęciach na pewno 50+) którzy mówili, że po górach chodzi się po to, żeby bolało.
Przypuszczam, że ci panowie nigdy w życiu nie byli na wielodniowej, wymagającej wędrówce i mogli sobie pozwolić, by po jednym, dwóch lub trzech dniach padać na kolana ze zmęczenia i zakwasów. Niestety, gdy się idzie na kilka tygodni, to warto tego unikać, bo inaczej trzeba będzie zweryfikować plany.
Zresztą zupełnie nie rozumiem ataku na temat niemęczenia się w górach. Wydaje mi się, że większość ludzi nie jest masochistami lub nie należy do sekty biczowników, która lubi sama siebie karać…
Po piąte (ostatnie) – możliwości
To jest dość smutny punkt, ale niestety starsze pokolenia nie miały takich możliwości podróżniczych, jakie mamy my, żyjący w XXI wieku. Ich doświadczenie opierało się na Bieszczadach, Beskidach, Tatrach czy Sudetach, więc było bardzo zawężone. Ustrój polityczny panował, jaki panował i nie łatwo było opuszczać kraju, by pospacerować po innych górach.
Dlatego też osobom chodzącym po niskich górach, jakimi są Tatry i inne polskie pasma, nie potrzeba było bardzo profesjonalnego sprzętu oraz rozległych umiejętności (nie licząc dosłownie kilku wymagających miejsc). Mimo, iż baza noclegowa była o wiele słabiej rozwinięta, a dostęp do sklepów spożywczych mocno ograniczony, to jednak jakiś był. A osoby żyjące w XXI często podróżują w miejsca, gdzie takiej bazy ani sklepów nie ma, nieraz przez wiele dni wędrówki. Przykładami mogą być odwiedzone przeze mnie góry niebiańskie w Kirgistanie i Kazachstanie, wielodniowe trekingi w południowoamerykańskich Andach w miejscach, gdzie nie ma żadnej cywilizacji w promieniu powyżej 100km, czy Tajwańskie szlaki, gdzie wyruszając jesteśmy zdani tylko na siebie – nie ma sklepów, schronisk, nawet oznaczeń szlaków. Jesteśmy wtedy zmuszeni używać technologii, by nawigować oraz profesjonalnego sprzętu, jak choćby filtrów do wody, byle jakoś przetrwać wiele dni poza cywilizacją.
Czy więc starsze pokolenie zupełnie się myli?
Nie, niezupełnie. Nowocześni amatorzy górskich wycieczek czasami idą w ekstremum i wydaje im się, że jeśli ich buty nie mają podeszwy z Vibramem, kurtka nie jest goretexowa, aparat nie robi zdjęć w 64 megapixelach, a każda część bielizny nie jest wykonana z wełny merino, to nie mają czego szukać w górach. A jest to bzdura wierutna! Dopóty, dopóki nie wybieramy się na wielodniowy treking, wymagający specjalistycznych umiejętności, z dala od miast, połączony z nocowaniem na dziko, to spokojnie na jedno- dwudniowe wycieczki można iść w miejskim ubraniu, ważne, by zadbać o dobre buty (ale wcale nie muszą być za 1000+ PLN) i ubiór na cebulkę.
A wszystkie błędy w pakowaniu, rzeczy, które uprzykrzyły wyjazd, pozna się najlepiej na własnym doświadczeniu.
Morał
Warto wzorować się na starszym pokoleniu górskim, które miało trudniejszy dostęp do gór i sprzętu, a mimo to dawało radę, radziło sobie z przeciwnościami i nie musiało mieć kilku tysięcy złotych, by ruszyć w góry.
Z drugiej strony, starsze pokolenie powinno zrozumieć, że jest coś takiego jak ewolucja, czasy się zmieniają i wcale “kiedyś nie było lepiej”. Powiedziałbym, że kiedyś było po prostu inaczej.
W ramach kończącej te rozmyślania anegdoty napiszę, że gdy słyszę tego typu opinie, że “kiedyś nie mieliśmy xxx a dawaliśmy radę”, przypomina mi się historia opowiadana przez moją babcię. Babcia kupiła w latach 60tych bojler do podgrzewania wody w domu, po czym prababcia “wytrzaskała ją po gębie” (cytat z babci 😉 ) że po co to komu, prąd i woda to śmierć, a umyć się można w misce i woda wcale nie musi być ciepła. Myślę, że każdy zrozumie aluzję 😉